Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   30   —

nowania, aż Aldona zarumieniła się, cofając bezskutecznie rękę z pobratymczych kleszczów.
Ale odzyskała niebawem swobodną pewność siebie, zwłaszcza w rozmowie z ojcem i z tak zwanym »kuzynem« Apolinarym.
Do Rokszyckiego zwracała się sztywniej, z zaakcentowaną godnością, niby obrażona. Nie było za co: Kazimierz, spotkawszy ją przed godziną na kurytarzu z ojcem, przedstawił się, a teraz wskazał jej uprzejmie drogę do pokoju, gdzie oczekiwała starszyzna. Ale panna Budziszówna znajdowała się w tej fazie życia, gdy, przed rzuceniem się w objęcia wybranego mężczyzny, daje się poznać każdemu możliwemu kandydatowi swą wartość i wyjątkowość. Im bardziej Kazimierz był podobny do idealnego wybrańca, tem bardziej Aldona, jedynaczka z zamożnego domu, mająca rzekomo wybór w kwiecie młodzianów z nad Wilii, zbroiła się w godność, zamiast we wdzięk. Że jednak wdzięk trzeba było okazać koniecznie temu ładnemu (a zapewne zdradliwemu!) koroniarzowi, Aldona kładła w swe słowa, zwracane do ojca, różne słodkie ponęty, osobą zaś pana Apolinarego zdawała się przejmować sympatycznie. To wszystko, aby dowieść Kazimierzowi, jaką potrafi być — dla innych.
Rokszyckiego zaś raczej bawiła, niż zasmucała taktyka panny Budziszówny. Do-