Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   29   —

zem Kazimierz z Aldoną, widocznie zaznajomieni: za drzwiami słychać już było ich zmieszane głosy. Tu po raz pierwszy ujrzał kuzynkę pan Apolinary.
Wzrostem tylko wysokim i bujnością postaci przypominała ojca; ale bujność ta była zgrabnie ograniczona przez rozkwit pierwszej młodości. Rysy twarzy miała do ojcowskich niepodobne, ożywione i przyjemne; usta ściągała w różowy, ruchliwy ryjek między fałdkami dowcipnego uśmiechu; a gdy ryjek ruszał się i mówił śpiewnie, oczy dośpiewywały akompaniament, oczy wcale zalotne, otoczone chmurką.
— Już wczoraj widziałam kuzyna, gdy wychodził z księgarni — rzekła rezolutnie, pomijając formułę przedstawienia, i wyciągnęła dłoń do Apolinarego.
Powstał żwawo z krzesła pan Apolinary, przetarł wąsy i ujął w obie dłonie podaną rękę:
— Widziałem, widziałem i ja, ale czyż się mogłem spodziewać, że ta piękna panna jest moją... synowicą...
— Ona tobie wypada ciotką, Apolinary — odezwał się Hieronim.
— A niech — że cioci dobrodziki rączki ucałuję!
Przystąpił zapalczywie do tego aktu usza-