Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   365   —

— Pewno w starym kalendarzu — burknął mściwie Ciecierowicz.
— Właśnie, że na płycie, której wierny wizerunek poślę wam do litewskiego muzeum.
Ciecierowicz, parskając z oburzenia, odwrócił się do Budzisza, który szanował archeologię i tak się wkrótce z nim pokumał na gruncie cmentarzysk, że skończyło się między nimi na kielichach węgrzyna.
Kogo tam nie było w Wiszunach! Sproszono, prócz gości z za gór, wszystkich sąsiadów bez wyjątku. Więc obok wytwornej głowy hrabiego Hylzena i poważnej pary Kmitów, rodziców narzeczonego, spotkać było można plebejuszowskie, ale ciekawe postacie braci Miłaknisów: Józefa, właściciela zaścianka w pobliżu Wiszun, i Jana, literata z Wilna który, bawiąc czasowo u brata, został także zaproszony. Z najbliższych brakło jeszcze księdza Witulanisa, miejscowego proboszcza, a z dalszych sąsiadów — towarzystwa z Rarogów. Chmara obiecał jednak przybyć, jeżeli mu pozwolą ważne sprawy, ciążące nieustannie na jego barkach. Zaproszeni byli i młodzi Zasławscy, ale pomimo chęci przybyć nie mogli, bo matka wysłała ich uprzednio do szkół; sama księżna również nie była już w kraju, przysłała tylko depeszę z powinszowaniem.
Te braki nie sprawiały wyłomu w towa-