Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   364   —

zawsze uważam, szczególniej po silnym wie trze, albo po ulewie...
— Taki piasek lotny, zlekka falisty? — ożywił się Ciecierowicz, wpatrując się w opowiadającego.
— O to, to, jakbyś pan tam był. Więc znajdę czasem to strzałkę, to siekierkę krzemienną. Chowam to wszystko starannie, bo zawsze przedmiot naukowy, dobrodzieju mój.
— Zwietrzałe kurhany piasczyste; są to zwykle pobojowiska, nie cmentarze — zawyrokował Ciecierowicz.
— Jeżeli chodzi o cmentarze — wmieszał się znowu pan Gotard — to ja znam lepsze. Szukałem niegdyś grobu prapradziadka na jednym cmentarzu. Czytam więc różne epitafia...
— Epigrafy — poprawił szorstko Ciecierowicz...
— Jak pan sobie chcesz. Ale takiego stylu może nie spotkaliście? Leżał tam jakiś Sapieha, nie hetman naturalnie, ani wojewoda, tylko pomniejszy. I na kamieniu był taki napis:

Tutaj leży
Pan Sapieży.
Że nie świeży,
Nie wybieży.

— A niech cię, Gotardzie dobrodzieju! Gdzież to wynalazłeś?