Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   362   —

i transcendentalnych, o których nie zapominał.
Rozmawiał z narzeczonym, dorodnym młodzieńcem o ciemnych, podfryzowanych kędziorach, obrazem wzorowym pana młodego.
— Kmitowie herbu Chorągwie, także jak i my, pochodzą z Korony, dobrodzieju kochany?
— Tamci byli Śreniawici — odpowiadał Kmita — ale podobno jednego z nami pochodzenia; tylko już my od wieków na Litwie i na Rusi.
— Widzę, że kochasz historyę, dobrodzieju mój?
— Jak jej nie kochać!
— A wódkę pijesz?
— Piję
— To się napijmy i uściskajmy. Jeżelibyś chciał w przyszłości rozpocząć coś... szerszego, pamiętaj do mnie, jak w dym, Stanisławie dobrodzieju. Zyskujesz we mnie wuja; to niby w intercyzie nie będzie wymienione, ale zobaczysz — przydać ci się może. W twoje ręce, Stachu!
Natrafił znowu w swym promienistym pochodzie na pana Ciecierowicza, archeologa, którego nie zdążył poznać w Wilnie, a spotkał tutaj, jako krewnego pani Hieronimowej. Tego trudniej było rozruszać; brodacz był