Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   338   —

kroków i mocnych uderzeń serca... Ten maleńki domek pod ogromnym baldachimem ozłoconej zieleni — czy to tu?... Niewątpliwie — na progu stoi Ona!
Kazimierz przeskoczył raczej, niż przeszedł mostek, ujął obie ręce Krystyny i długo je całował w milczeniu. Pociągnęła go za sobą nie do domu, lecz w pobliże do parku, chociaż drzewa ociekały jeszcze kroplami, szemrząc tajemniczo. Ptak jakiś cieszył się głośno z końca ulewy.
Objęli się najprzód wzajemnie utęsknionem spojrzeniem i stwierdzili, że wyglądają dobrze. Żary, skupione w ich oczach, tłómaczyły więcej, niż proste słowa wstępne.
— Jeden tylko list otrzymałam.
— I ja jeden.
— Niepodobieństwo!
Porzucili zaraz to dociekanie. Za pomocą szybkich słów, niby ciosów, rąbali istniejące między nimi rzeczy niewiadome i wątpliwe, jakby przedzierając się przez gąszcz ku sobie wzajemnie. Coraz większa jasność w nich wstępowała, kojąca i magnetyczna. Były jednak przedmioty rozmowy do poruszenia trudniejsze, nie tylko projekty na przyszłość, lecz i drobiazgi aktualne, głupstwa niby... Od takich jednak drobiazgów zależy szczęście chwili, a często i życia ludzkiego.
Z serdecznem zadowoleniem dowiedział