Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/343

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   335   —

chodzi o kłótnię. Historycznie i politycznie — sprawa śpi. —
— Bardzo lekka ocena sytuacyi — odparł Budzisz nieprzekonany.
Wpatrzył się znowu w Kazimierza przenikliwie:
— A cóż len?
— Len?... Tak sobie. Wyjeżdżam właśnie zaraz do miejsca, gdzie mi sygnalizowano wielkie zbiory w tym roku.
— Jakto: wyjeżdżasz? Więc nie razem pojedziemy do Wiszun?
— Nie wiem jeszcze, czy wogóle tam się wybiorę. Zależeć to będzie od pewnych interesów, które są dla mnie pilniejsze.
Pan Apolinary zaperzał się coraz bardziej, aż nareszcie przyszło mu do głowy, że Kazimierz drwi z niego, i wybuchnął.
— Wiesz co Kaziu, że cię miałem za większego zucha.
— No, bo co?
— Jakżeż? Miałeś się niby namyślić nad projektem z Aldoną — no, i klamka zapadła. Gadałeś tu z różnymi o polityce — do czegożeś się dogadał? Len cię zajmuje, a nie wiesz nawet, gdzie fabrykę chcesz stawiać. Już i stosunki towarzyskie, które dzięki mnie zawarłeś, lekceważysz. Cóż ci się stało, żeś tak ześlamazarniał?!
Kazimierz zaostrzył tylko trochę uśmiech,