Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   25   —

— Tedy trzeba panu jechać w nasze strony, gdzie królestwo lnu.
— To jest dokąd, jeżeli wolno spytać?
— Ot, choćby do Wiszun.
Pan Apolinary zawołał rozpromieniony:
— A to widocznie opatrznościowe spotkanie! Przyjeżdża nas tu dwóch na Litwę z rozmaitymi zamiarami, szukamy wiatru w polu, dobrodzieju mój, a to, czego szukamy, leży zebrane w jego siedzibie, w Wiszunach! Ja tam jadę, Kaziu.
— Przyjedźcie panowie obaj — odezwał się Hieronim.
Rokszycki odpowiedział ceremonialnie:
— Poczytałbym sobie za zaszczyt poznać pańską siedzibę.
— To pan i poznaj. U nas bez fanaberyi, panie łaskawy, obyczaj stary.
— Przyjmujemy zaproszenie obaj — rzekł spiesznie pan Apolinary. Kazimierz to syn przyjaciela, sam przyjaciel i najlepsza krew nasza.
— Ja nie wątpię, kochany. Nazwisko znam z ksiąg, a osobę rad jestem poznać.
Po ustaleniu koneksyi, komitywy i zamiarów urosło wzajemne zadowolenie. W Hieronimie można je było zauważyć po krótkiem pociąganiu nosem i nikłych przebłyskach uśmiechu. Dwaj zaś koroniarze coraz radośniej stwierdzali, że losy ich wyprawy na Litwę