Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   307   —

Nie zgodziła się jednak Krystyna. Strzelec przełknął ślinę i z innej beczki zaczął konwersacyę, gładząc się po łysinie:
— Ot, kazali mnie panowie obiadu w miasteczku szukać. W karczmie strawa żydowska hadka.
— Bardzo żałuję, że sama zaprosić nie mogę; mieszkam nie u siebie. Ksiądz Wyrwicz jest w kościele, albo u dziekana; pewno go tam znajdziecie.
— A już trzeba będzie... Książę Michał tutaj, w ogrodzie. Rękę skaleczył i szuka ziółka na opatrunek.
— Bardzo się skaleczył? — Wasz brat Piotr mógłby go opatrzyć — rzekła Krystyna, tym razem poruszona.
— Ja tak i myślę — odpowiedział Jurko dobrodusznie.
Okręcił się na zwinnych piętach i dał półgłosem sygnał leśny zwołujący:
— Hop, hop tu!
Zaraz wynurzył się z gąszczu Miś Zasławski, snadź niedaleko od dworku szukający ziółka. Lewą rękę miał już przewiązaną chustką, stąpał z mniejszą, niż zazwyczaj, fantazyą, co zresztą wpływało korzystnie na elegancyę jego postaci. Przystąpił do okna i pocałował wyciągniętą rękę Krystyny.
— Dzień dobry. — — Cóż to? zraniłeś się?