Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   294   —

sama nie słyszałaś, więc nie możesz tak bardzo sądzić, kto miał racyę.
— Tak, nie słyszałam — odrzekła Krystyna, stuknąwszy o stół Niemcewiczem — ale wiem, kto miał racyę, bo dużo rozmawiałam z panem Rokszyckim.
— Nie wojuj ze mną, Krysiu — odrzekła błagalnie panna Karolina — ja przypuszczam, że się nie mylisz. Tylko tak mało wiemy skądinąd o panu Rokszyckim, a to, co wiemy... — wzruszyła ramionami.
Ksiądz Antoni, ważąc książkę w ręku, spoglądał uważnie na rozmawiające. Zapytał panny Zubowskiej:
— Czy pani wie coś o nim, czego my...
— Ach! niech ksiądz profesor nie pyta! — przerwała Krystyna — nagadała jej księżna głupstw o nim, a ona wierzy!
— Moje dziecko! — rzekł ksiądz pojednawczo — można skorzystać nawet z podejrzanego zdania; trzeba je tylko sprawdzić. Jesteśmy tu, jak niegdyś w Taborowie, wzajemnie sobie oddani. Mówmy po dawnemu i spokojnie.
— Dobrze; niech Karuś powtórzy te wszystkie bzdurstwa: będę słuchała spokojnie.
— Najprzód upewniam — mówiła panna Zubowska że moje osobiste wrażenie było najlepsze: śliczny człowiek. Ale zgodnie i księ-