Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   21   —

— W Wiszunach — poprawił Hieronim.
— A dzieci już dorosłe?
— Jedną mam córką, Aldonę. Lat dwadzieścia.
— A ja jednego syna.
— Wiem, Jan jem u na imię; w szkołach jeszcze.
— A tak, dobrodzieju mój. Widzę, że interesują cię losy naszej rodziny. Ale mało już nas, Budziszów-Paparonów, na dawnym obszarze Rzeczypospolitej!
— Mało nie mało. Na Litwie samej są jeszcze dwa domy, oprócz mojego.
Pan Apolinary potakiwał w milczeniu, nie będąc zupełnie pewny imion Budziszów litewskich, odłączonych jeszcze w końcu XVII. w. od pnia koronnego. Pan Hieronim wyliczył powoli, sumiennie wszystkich przedstawicieli swego nazwiska, na kuli ziemskiej istniejących, z krótką o każdym wiadomością historyczną. O Apolinarym był tak dobrze powiadomiony, aż zawstydził krewnego, który nie mógł mu wypłacić się wzajemnością.
— Ależ jesteś prawdziwym skarbnikiem pamiątek naszych, Hieronimie dobrodzieju!
— Wiele ja tobie jeszcze pamiątek pokażę, bracie Apolinary.
— A to jakich?
— Obaczysz, gdy przyjedziesz do Wiszun.
— Radbym serdecznie, dobrodzieju ko-