Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   271   —

Krystyna unikała wszelkich rozrzewnień fam ilijnych z Chmarami, a imię Kazimierz wydało się jej teraz parodyą.
— Pułkownik przyszedł tu już do mojego okna. Nie lubię tego.
— Niewczesny pomysł — godził się Chmara. — On cały taki: szczery, odważny, żołnierski. A jednak ja jemu radzę porzucić karyerę wojskową.
— Doprawdy? Po cóż ją zaczynał?
— Nie z mojej porady. Teraz on sam rozumie, że dla Polaka niema w tej karyerze przyszłości. A jego przyszłość bardzo mi na sercu leży; chciałem nawet o tem pomówić z tobą, droga pani Krystyno.
— Ze mną?! Nie mogę tu mieć zdania.
— A ja sądziłem, że, wszedłszy do naszej rodziny, gdzie tak wdzięcznie cię przyjęliśmy, poczuwasz się do solidarności z nami. W każdym razie prosiłbym o zdanie twoje co do Kazimierza. Jak się zapatrujesz na osiedlenie jego u nas, choćby w Rarogach?
— Ja nie rządzę w Rarogach.
— A mogłabyś, droga pani Krystyno — rzekł Chmara znacząco i z naciskiem.
— Nie potrafię i nie chcę — odpowiedziała szorstko — dość kłopotu z moją Auszrą.
— Słusznie to mówisz. Ale właśnie dałoby się ułożyć projekty, wszystko załatwiające. Kazimierz, mieszkając tymczasem w Peters-