Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   265   —

— Niby jak? co mam odpowiedzieć?
— A już tak, że trzeba przyjąć.
— Przecie z tej pasieki musi być duży dochód? Sidorkiewicz objął osadę pszczelną zamyślonem spojrzeniem:
— Musi będzie rubli trzysta... A taki jem u bitnika na szczęście trzeba.
Krystyna przyjęła zatem, ale znowu zapytała zaufanego leśnika, czy nie wypada wywdzięczyć się jaką ofiarą pieniężną.
— Uchowaj Boże! Tożby jemu krzywda była. I nie dawaj, grabini, tutaj ani kopiejki, bo może gospodarz pogniewać się.
Po przeglądzie chaty i sadu okazał Żukielis wnętrze świrna, gdzie zgromadzony był zapas lnu z lat czterech w oczekiwaniu lepszej ceny. Len zajął Krystynę jeszcze żywiej, niż inne dostatki: brała w ręce szare pasma, porównywując, które włókno cieńsze, które lepiej czesane. Aż uśmiechnął się do niej Żukielis:
— Wiadomo, kobieca rzecz.

I jął wykładać o gatunkach płótna, wyrobionego w domu; odwinął rękaw kapoty dla

    szczęście, zakładając pasiekę. Inną formą bitnikowstwa jest rzekoma darowizna połowy istniejącej już pasieki osobie, którą chce się uczcić. Taka ofiara ogranicza się do dowolnego podatku z pasieki, oddanego »bitnikowi«.