Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   247   —

szego; lepszych przyjaciół, niż Polacy, nie mieli nigdy Litwini.
— Jaż nie jestem w zasadzie nieprzyjacielem Polaków. Ot, z panem doszlibyśmy może do zgody, ale są tu, chociażby w Wilnie, tacy, że nie daj Boże!
Rokszycki nie chciał się wdawać w krytykę osobistości, ani grup politycznych polskich. Inaczej więc skierował rozmowę:
— A czy panowie w swym obozie litewskim jesteście zupełnie jednomyślni?
— I u nas są tacy, którzy psują sprawę ludu.
— Wasi księża nacyonaliści?
— A już oni — otrząsnął się Miłaknis pogardliwie. — Mnie pan z nimi nie zobaczysz.
— Tak — odrzekł Kazimierz, mierząc i licząc wyrazy — ci ściągnęli na siebie narzekania. Nie zawsze okazali się poprawnymi obywatelami kraju. Ale zdziwiła mnie i w innych, świeckich, obojętność, jeżeli nie wstręt do polszczyzny, a natomiast ugodowość z rządem.
— Cóż? rząd od czasu zniesienia zakazu druków litewskich zostawia nas, Litwinów, w spokoju...
— Zdawało mi się jednak, że panu nie chodzi o utrzymanie istniejącego... spokoju?