Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   245   —

Zastygł z tym wyrazem twarzy i zamilkł, wpatrując się w Rokszyckiego, jakby chciał wynaleźć przyczepkę do tego groźnego przyjaciela. Znalazł nareszcie:
— A mnie możno zapytać u pana, dlaczego Polacy z nad Wisły dyktują nam wciąż, jak my powinni rozwijać się u siebie?
— Dyktować nawetby nie mogli, gdyby chcieli; ale że radzą, to przecie naturalne. Jesteśmy tak ściśle spokrewnieni przez historyę, politykę, nawet rasę...
— A toż skąd? przecie my nawet nie Słowianie.
— I o tem dałoby się dużo powiedzieć. Odwieczne mieszanie się obu ras, niegdyś przez niewolnictwo podczas wojen, potem przez ciągłą dobrowolną emigracyę, sprawiło, że jesteśmy bardzo zbliżeni do siebie rasą i obyczajem. A zresztą, rasa przedhistoryczna nie stanowi wcale o konieczności łączenia się narodów; zadawniona sympatya, pokrewieństwa dążeń są spójnią dużo silniejszą. Dlaczegóż, naprzyklad, Litwini nie połączyli się nigdy z Łotyszami kurlandzkimi, pomimo pokrewieństwa szczepów?
— No, tu już i religia inna...
— Od szesnastego wieku. Ale był czas i przedtem. Litwini mieli do wyboru najprzód przymierze, potem wyznanie chrześcijańskie. Dlaczegóż przyjęli jedno i drugie od Pola-