Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   17   —

— Mogą sobie kopać, panie Tytusie. Nic nie znajdą prócz stęchlizny.
— To i ja wiem. Tylko, że oni nie poprzestają na kopaniu, chcą burzyć wszystko, co im zawadza. Ten mówi, że Mickiewicz nie był Polakiem, tylko Litwinem, tamten już i Mickiewicza się wypiera za to, że pisał po polsku. Toż dudkom chyba prawić takie herezye! A co im się da odprawę, oni wciąż swoje. Masz pan tu nową broszurę.
— Litwin uparty, panie Tytusie, gdy raz w co polezie...
— Ale w co lezie?!
— No, oczywiście... »Bajki«, jak oni mówią, damy sobie z nimi radę.
Wobec Pasterkowskiego Budzisz nadrabiał miną; gdy jednak sam pozostawał, popadał w przykrą zadumę. Czuł w sobie powołanie do walki z »Litwomanami«, ale nie wiedział, jak się wziąć do nich, zwłaszcza, że ich nie spotykał. Okazało się nawet, że kompania, oglądana w restauracyi, składała się z osób przyjezdnych. W Wilnie gnieździło się podobno kilku przewódców nowego ruchu, ale trudno było do nich pójść i wyzwać ich po kolei na patryotyczny pojedynek; trudno też i porozumieć się, bo drukowali przeważnie po litewsku i na zebraniach swych używali tego języka. Pozostawała panu Apolinaremu zabawa z bibułą, drukowaną po polsku, którą