Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   239   —

— Zawsze, przy obecnem zaburzeniu, zalecałbym wstrzemięźliwość w stosunku do młodej Litwinki... to jest raczej tego, wie pan... do młodej Litwy.
— To już chyba sam się do nich wybiorę, bom nawet zapowiedział.
— O to, to, wie pan, najlepiej będzie. Z nimi temperament polemiczny na nic i na argumentach nie bardzo się znają. Najlepiej, wie pan, serdecznie. To dobrzy ludzie, chyba że który już tam tego, że tak powiem... kapłan Perkuna.
W kilka godzin później Rokszycki szedł w kierunku do Śnipiszek przez dzielnicę miasta, zupełnie zaniedbaną pod względem planu i porządku. Mijał dworki wiejskiego typu i proste chałupy, zaledwie ustawione w krzywe linie ulic. Przy zakrętach tylko, gdy przebłyskiwało górne miasto malowniczemi grupami murów, przypominał Kazimierz, że nie opuścił stolicy Giedyminowej. Przeszedłszy Zielony most na Wilii, dotarł do ulicy i domu, których szukał na Śnipiszkach. Właściwie tylko parkan od ulicy oznaczony był numerem posesyi, rozpadającej się na kilka zaklęsłych w ziemię dworkow, dokoła wielkiego, zmarnowanego podwórza. Niełatwo dopytał się Rokszycki, gdzie tu mieszka pan Miłaknis, gdyż o stróżu nie było tam słychu, a osada spała w słońcu snem głębokim. Musiał za-