Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   213   —

pan Rokszycki. Przecie to dowód zupełnej ślepoty, aberracya!
— Pan Rokszycki? Sądziłam, że śliczny człowiek.
— Doskonale! Już i panna Karolina pomaga. Liczyłam na pani rozsądek.
Zawstydzenie wystąpiło na zawiędłą twarz panny Zubowskiej nie barwą rumieńca, lecz drżącej bladości.
— Ja nie wiedziałam... jabym przecie dla Krystyny duszę oddać rada... ja nie wiedziałam.
— Więc dowiedzże się, moja panno Karolino, że to jest drugi syn jakiegoś drobnego obywatela z za Wisły, bez osobistego majątku, spekulant, szukający posagu, i człowiek złych obyczajów, zupełnie dla Krystyny niebezpieczny.
— Ach, mój Boże! — załamała ręce panna Zubowska.
Widząc skuteczne działanie swej przemowy, księżna mówiła dalej z lubością, którą odnajdują pewne natury skomplikowane w zakłócaniu spokoju dusz czystych.
— Nie chciałam Krysi opowiadać wszystkiego, co o nim wiem; ale tobie mogę, jako starszej. Wyobraź sobie, że, kiedy zaszłam z nim w parku do tej ławki daleko — wiesz? nad wodą — i siadłam nieuważnie, odkrywając trochę pończochy, o tak. —