Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   211   —

rozmawiałam z nim w parku. Nie wątpi o sobie, bardzo jest przedsiębiorczy.
— Może to być... złudzeniem — rzekła Krystyna z naciskiem na ostatniem słowie.
— Z jego strony, zapewne — odpowiedziała księżna głosem twardszym. — Próbuje swego wdzięku i szuka. Szuka kobiety, któraby mu pomogła w jego spekulacyach pieniężnych i politycznych. Więc albo posag złapie, albo kobietę piękną, jak ty naprzykład, bo i to za posag starczy. Już ja się znam na gatunku mężczyzn. Wierz mi, Krysiu.
Pani Krystyna stanęła przed księżną w groźnej zupełnie postawie. Rozpuszczone włosy zdawały się jeżyć w grzywę Gorgony. I rzekła zajadle:
— Ja tego słuchać nie będę, rozumie księżna? nie chcę!
Jaśnie oświecona protektorka nie ruszyła się jednak z fotelu. Spoglądała na Krystynę wzrokiem zagadkowym, udającym ubolewanie, ale jadowitym. Więc Krystyna poszła szybko ku drzwiom sąsiedniego ubieralnego pokoju, znikła w nim i zamknęła drzwi za sobą. Trudno było wyrazić dobitniej przerwanie konferencyi. I księżna wyjśćby musiała niepyszna z pokoju, gdyby w tej chwili nie ukazała się na progu pokorna i pojednawcza Postać panny Karoliny Zubowskiej.
— Cieszę się, że pannę Karolinę spoty-