Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   209   —

nickich i o Rokicińskich. Mamy nawet jednego ekonoma...
— Rokszyckiego?
— Coś w tym rodzaju.
— Ale pan Kazimierz jest z doskonałej rodziny — rzekła Krystyna twardo i z przekonaniem.
— Brawo, Krysiu! Widzę, że studyujesz historyę szlachty. Panie Eustachy, czy Rokszyccy szlachta?
— Stara szlachta... prowincyalna — orzekł Chmara łaskawie.
— Że prowincyonalna, to sama spostrzegłam. Ach, mogłabym ci, Krysiu o tym panu coś powiedzieć — śmiała się księżna zbyt jakoś serdecznie.
Chmara, który nie usiadł jeszcze zawrócił ku drzwiom:
— A! skoro damskie zwierzenia, to mnie już przy tem niema.
— Owszem, proszę zostać, panie Eustachy.
— Nie, nie, księżno, wolę nie wiedzieć. Zresztą mam pocztę do przejrzenia.
I wyszedł.
Krystyna z wyzywającą ciekawością zapytała:
— Co mi księżna miała powiedzieć o panu Rokszyckim?
— Ach, nic... żartowałam. Nic wogóle bardzo zajmującego o tym panu niema do po-