Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   208   —

kle, gdy kto przeciwił się jej woli, a Chmara odezwał się dobrotliwie:
— Krystyna jest domatorką, dom nasz lubi — czuje zapewne, jak my ją tu cenimy.
Przerwał wobec nagłego spojrzenia Krystyny, tak wymownego, że wolał nie dopytać się do głębi jego znaczenia. Księżna Katarzyna mówiła dalej, jakgdyby nic nie dostrzegła:
— Rozumiem, że dom wasz lubi, tylko teraz będzie pusty. Przecie pan wyjeżdża do Petersburga? Możebyś z nim pojechała, Krysiu? I ja tam wkrótce będę.
— Do Petersburga?! — rzekła zdziwiona Krystyna — nigdy tam nie byłam.
— Właśnie dlatego wartoby poznać. Nie mówiąc już o towarzystwie, mogłabyś zobaczyć naprzykład obrazy holenderskie w Ermitażu. Pan Kazimierz wszystko nam ułatwi.
— Pan... Kazimierz?
— No, pułkownik, synowiec pana Eustachego.
— Ach ten... dziękuję — odrzekła Krystyna, rumieniąc się.
— A cóż myślałaś? że pan Kazimierz Rokicki, czy jak on się tam nazywa?
— Pan Rokszycki. To dziwne, że księżna nie pamięta nazwiska.
— Moja droga! Słyszałam już i o Rokit-