Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   12   —

nie towarzyszów z jego, nie zaś z przeciwnego obozu.
Tymczasem okazało się, że służący w restauracyi nie rozumiał po litewsku, gdyż na różne żądania, wyrażone w tym języku, odpowiadał tylko miną usłużną i bezradną. Wtedy ksiądz odezwał się do służącego:
— Gawariat wam, dajtie kartu win.
Tu pan Apolinary dał stanowcze hasło opuszczenia restauracyi.
Gdy już byli na powietrzu, Budzisz przystanął w pozie oratorskiej, pragnąc swe uwagi zakomunikować garstce Polaków. Powiódł oczyma po audytoryum. Ale powiew wieczorny zdjął oburzenie z rumianej twarzy Pasterkowskiego i rozmarzył chude, przemyślne oblicze Fedkowicza. Pan Tytus, pozbywszy się nagle troski o sprawy publiczne, zapragnął lżejszych zadowoleń i namawiał na przechadzkę do zakładu Szumana, gdzie obecnie roją się pod drzewami miejscowe i zagraniczne piękności, zanim nastąpi przedstawienie wieczorne. Dodawał, że zna niejedną »bestyjkę«. Fedkowicz, niewinnie i dyskretnie, podzielał zdanie Pasterkowskiego. Ale Budzisz, choć z natury ciekawy studyów obyczajowych, dzisiaj stanowczo odmówił: żywił w sercu, oprócz powagi swej tajemniczej misyi, nieufność do towarzyszów. Demokratycznej solidarności nie należy posuwać aż do pospo-