Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   11   —

panu Apolinaremu zamierzchłą jego, gimnazyalną grekę.
— A to co, dobrodzieju mój, Grecy jacyś?
— Ten znowu paradny! — śmiał się Pasterkowski coraz bardziej pijany — Litwini przecie! bracia Litwomani, niech ich drzwi ścisną!
Ktoś ze stojących przy bufecie musiał coś posłyszeć, bo parę ponurych spojrzeń strzeliło stamtąd ku stołowi, gdzie siedzieli nasi biesiadnicy. Zwłaszcza młody ksiądz wychylił w stronę Pasterkowskiego twarz okrągłą z okrągłemi oczyma, która wśród zwichrzonych kudłów patrzyła, jak głowa rysia, zebranego w sobie do skoku.
Fedkowicz zażądał rachunku i zaczął pośpiesznie płacić. Pasterkowski protestował, że należy się jeszcze od niego butelka »rewanżowa«. Budzisz skłaniał się też ku wyjściu, chociaż go nęciło nowe zupełnie widowisko »unarodowionych« Litwinów.
Ci zaś zajęli teraz miejsca przy stole bliższym i nie przestawali rozprawiać między sobą po litewsku.
— Śpiewny język — rzekł pan Apolinary.
— A niczego sobie — zgadzał się Fedkowicz.
Ale Pasterkowski coraz bardziej wojowniczą przybierał postawę, co niepokoiło głów-