Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   170   —

— Dlaczego? W teoryi oderwanej trzeba słów właściwych.
Powiódł rozwartemi oczyma po krajobrazie, w którym znajdowała się i księżna, ale oczu na niej nie zatrzymał. Pomyślała, że może on i głupi, może nie udaje?..
Zaszli do części parku, zupełnie zasłoniętej, gdzie już i gwary nie dochodziły od pałacu. Stała tam ławka romantyczna nad strumieniem. — Usiądźmy tutaj na chwilę. Jak ta woda namawia... słyszy pan?
Księżna usiadła w samym środku ławki, zajmując dużo miejsca szeroką zawieruchą podkasanych spódnic. Kazimierz stał nad nią i patrzył teraz z uśmiechem, rżącym jakąś dziwną, lubieżną rozpaczą. Mignęły mu jej pończochy koloru ciała i falująca cielesność popiersia, rozkrzyżowanego na poręczy ławki w przezroczystym staniku, i ciemne cienie pod ramionami...
— Siadajże... pan! Cóż tak stoisz, jak kat, nade mną? Kazimierz, zły, niemal wściekły, usiadł na brzegu ław ki, jednak na falbanie jakiejś, którą niecierpliwie odrzucił od siebie. I od zapachów sztucznych, bijących ku niemu falą, zmieszanych z woniami drzew i wody, poczuł prąd, pierwszy raz doznany w życiu. Chwyciłby i powalił tę kobietę najtrywialniej-