Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   159   —

księżnę, że właśnie Krystyna prosi, co nie było w jej zwyczajach.
— Moje dzieci! — rzekła cyrkularnie do obecnych — chciałabym wiedzieć, dlaczego tu potrzeba aż mojej interwencyi? Chmara zapewne odpowiedział, dlaczego nie chce?
— Ma skrupuły — objaśnił Fedkowicz — że niby nasze zjazdy mają się zajmować tylko miejscowemi sprawami.
— A widzicie, on ma racyę.
— Ależ osobliwsza okoliczność! — śpiewał Fedkowicz przekonywająco — goście z Królestwa. A przecie i księżna sama tu i Eustachy Chmara! To prawie, jak Duma i Rada Państwa na miejscu!
— Dopierom była jutrzenką, teraz jestem Dumą, czy Radą. Porównaj mnie pan jeszcze do jakiejś potęgi, a może pójdę.
Fedkowicz podniósł nerwowo chude ramiona i ręce załamane wyciągnął aż do podłogi, jakby w rozpaczy:
— Cóż?.. Katarzyna Wielka, czy co?
— No dobrze, spróbuję. Je suis bonne fille.
Powstała i z wielkim jedwabnym szelestem weszła do domu.
— Święta, święta prawdziwa! modlił się Fedkowicz rękoma i oczyma wzniesionemi w sufit, jakby już oglądał księżnę w gloryi niebiańskiej.
Na werendzie tymczasem, po oddaleniu się