Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   143   —

Tabor, chce się zawołać: zbudujmy sobie tułaj przybytek!
Spostrzegł Kazimierz, że się zapędził w wymowie; ale Krystyna patrzyła na niego ze spokojnem zadowoleniem, nie czepiając się słów, wdzięczna za intencyę. Wkrótce jednak zadumała się i westchnęła smutno:
— Ach! tak, panie...
Kazimierz, sądząc, że Krystyna powraca do żałosnych wspomnień, rzekł głosem wzruszonym:
— Czy pani nie zanadto zatapia się w smutku przeszłości? — — — Przecie, jeżeli przed kim, to przed panią życie na rozcież otwarte. A ze wszystkiego, co słyszę, wygląda mi pani na... Trudno jednem słowem powiedzieć, na co pani wygląda...
— No na co? na co? — — — Tylko nie na boginią, świteziankę, albo coś takiego.
— Właśnie, że mi to nawet przez głowę nie przeszło. To już zapewne tysiąc ludzi pani powtórzyło?
— Nie myli się pan.
— O dniu nie trzeba mówić, że słońce świeci.
— O! źle, panie. Myślałam, że usłyszę coś nowego.
— Co innego w każdym razie. Chciałem powiedzieć, że pani wygląda także na... dzielnego człowieka.