Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   139   —

Zaczął od byle czego:
— Widzę, że pani już polowała, albo towarzyszyła myśliwym?
— O tak! Polowałam niemało; strzelałam już kaczki, cietrzewie, pardwy — ale to jeszcze w Taborowie z ojcem. Tu nie mam z kim.
— Ja nigdy pardwy nie widziałem, a poluję od dzieciństwa. A gdzie to Taborów?
— Prawda! — rozśmiała się Krystyna — pan mnie wcale nie zna; dowiedział się zapewne o mnie wczoraj, że żyję... Taborów był majątkiem mego ojca, potem brata.
— Teraz już nie...? — zaczął pytać Kazimierz, ale się zatrzymał przed ciemniejącem spojrzeniem Krystyny.
— Już nie. Brat mój sprzedał Taborów i mieszka w Paryżu. Chciał sprzedać i Auszrę, — o tę, gdzie jesteśmy, — ale ja nie dałam.
Kazimierz przerwał, domyślając się, że w tych rachunkach rodzinnych tkwi jakiś przedmiot smutny, może i draźliwy.
— Trzebaby jakoś się umieścić na wypadek, gdyby znowu psy ruszyły.
— Wątpię, bo już rosa oschła — odpowiedziała Krystyna — ale usiąśćby można.
Poszukali oczyma, czy niema gdzie ściętego pieńka. — — — Las przy polanie skła-