Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   123   —

Jakoż wstrzymał pochód i rozwiązał sfory. Ze stłumionym piskiem rzuciły się w las młodsze psy: Lutnia, Śpiewka, Zagraj i Szumlas, harcując niby na popis kręgami około myśliwych. Starsze, Piskla i Organ, ruszyły odrazu w celowych podskokach, z nosami przy ziemi, zatrzymując się co chwila, obwąchując z rozwagą rosiste kępy. Poważny łeb Organa wznosił się często i zwracał zasute do połowy oko na Jurka, jakby dla porozumienia z wodzem wyprawy, i zniżał znowu ku murawie swe obwisłe fafle i rozkołysane klapy.
— Kiedy Organ zagra, bie—da! panieńku ty mój — ubolewał Jurko ironicznie nad losem zwierza, na którego trop wpadnie stary i pewny pogromca.
Teraz zaś, puszczając się za psami w las, Wołał dla zachęty:
— Poszukaj, szukaj, szukaj! Poszukaj... Hola, tola, tola!..
I sunąc posuwiście po mchu cichymi chodakami, wyprzedzając długim, wietrzącym nosem resztę swej zgarbionej, lekkiej postaci, rudy cały i płowy, wyglądał sam, jak zaciekły ogar dwunogi, jak licho leśne, zrodzone na zgubę mniej przebiegłej zwierzyny. Maluczko, a zginął w barwach i powikłaniu puszczy; ogłaszał się tylko swą gardlaną trąbką, coraz dalej.
Matyszkiewicz rozstawiał myśliwych po