Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   93   —

jakiegoś autoramentu, jak naprzykład z generałem.
— Jakież szanowny pan wyniósł wrażenie z naszych obrad? — zapytał grzecznie Chmara.
— Bardzo pouczające — odpowiedział z równem ugrzecznieniem Budzisz.
— Tym razem wypadło nam mówić o samych kwestyach ekonomicznych — ciągnął dalej Chmara. — To zresztą podstawa i treść główna naszych interesów miejscowych.
— Trudnoby i radzić o sprawach poufalszych w gronie tak... szerokiem.
Pan Eustachy przeżuł tę uwagę i zamknął zupełnie oczy, skupiony w smakowaniu; nie zmienił jednak ani tonu, ani postawy, okazałe rozpartej.
— Szanowny pan mówi zapewne o udziale Rosyan w obradach? To są współobywatele naszej gubernii, ludzie zupełnie z nami jednomyślni.
— Czyż zupełnie, dobrodzieju mój?
— Pan marszałek Wiliaszew jest jednym z najliberalniejszych ludzi w Rosyi; pan Kozłow także. My naszych sąsiadów Rosyan przypuszczamy do wszystkich krajowych robót. My nie spiskujemy, panie. Panowie nie chcecie tego zrozumieć. Wyście przywykli do spisku, do budowania na idealnej przyszłości; robicie rzeczy wielkie, ale nierealne. A my tu, panie, pracujemy na możliwe jutro.