Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   92   —

— Cóż, panowie młodzi, nie bawicie dam? — rzekł Chmara do grupy Rokszyckiego i Zasławskich, zwracając się spojrzeniem do Kazimierza. — Pani marszałkowa Wiliaszew nudzi się. Po wieczerzy potańcujemy.
Rokszycki powstał z krzesła przez zasadnicze uszanowanie dla starszego, Miś Zasławski oddalił się, a Beno rozparł się właśnie na krześle, jakby zaznaczając, że ani mu się śni powstać.
— Czy poznał pan już wszystkich? — ciągnął dalej Chmara — może przedstawić pana?
— Dziękuję, znam już wszystkich — skłonił się Kazimierz.
Chmara poszedł dalej, a gdy się odwrócił, Beno z komiczną furyą pokazał mu język.
— A to co? — zapytał Kazimierz.
— Stary drań — mruczał Beno — do tańca zaprasza, a obaczym, czy choć da szampana? Kutwa taki.
Chmara tymczasem majestatycznym pochodem doszedł do kanapy, na której nudził się Apolinary Budzisz, i usiadł przy nim. Budzisz wobec Chmary tracił swą przyrodzoną fantazyę pod wpływem osobliwego wrażenia. Miał sobie za obowiązek poznać go bliżej i wybadać, ale do tego obowiązku nie czuł serdecznego popędu. Rozmowa z Chmarą przychodziła mu trudno, jakby z osobą obcego