Strona:Józef Weyssenhoff - Syn marnotrawny.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   13   —

z Dubieńskimi, a ma też niepoślednie tytuły sportsmena: na torze warszawskim jeździł i wygrywał wyścigi, w Czechach zaś, w wielkim steeple-chase w Pardubicach, był raz dobrym trzecim, i to tylko z powodu zbiegu niepomyślnych okoliczności.
Ponieważ dzień po imieninach, 25 lutego, okazał się pogodnym, lekko mroźnym i bez wiatru, mężczyźni dosiedli koni, a księżna Teresa pojechała sankami z ciotkę Paulina. Pan Maciej miał pod sobą ulubionego siwka, nazwiskiem »Hetman II«, pięknego ogiera, trochę już posypanego hreczką, ale bardzo szlachetnego w ruchu, z wyrzutem i odsadą zupełnie w stylu Juliusza Kossaka. Na młodszych, dzielnych koniach siedzieli Romuald i Władysław, obserwując się nawzajem i życząc w duchu jeden drugiemu, aby mu się koń potknął albo znarowił.
Do popisów mało było pola, gdyż nie pozwalała na nie zaśnieżona droga, miejscami śliska, a także nie wolno było wyprzedzać pana Macieja, który jechał na czele i miarkował tempo. Jednak Kobryński zboczył raz z drogi na łąkę, aby przesadzić niewielki rów, co mu się udało, a następnie stary płot trzy-żerdziowy, przyczem koń o górną żerdź zawadził i odwalił ją od słupa. Ojciec zatrzymał się i pospołu z Romualdem obejrzał nogi konia z fachowym namysłem, który był dla Kobryńskiego dostateczną wskazówką, że zachował się niestosownie. Po chwili rzekł Romuald:
— W skoku z długim rozpędem trzeba konia wcześniej podnosić.
A Władysław odpowiedział: