Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/451

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   443   —

— Tak, tak, Jurku.
— Dużo artystów, pisarzów... Zapraszać będziemy i Polaków paryskich. Trzeba coś robić dla kraju.
— Jak chcesz, Jurku.
— Ty się przecie także poczuwasz, Stelli, do narodowości swego ojca. Ja, cokolwiek mam zamiar przedsięwziąć w przyszłości, opierać się będę na zasadach narodowych i chrześcijańskich.
Estella spojrzała z pod oka na Jerzego.
— Mówisz, jak twój stary.
— No... on ma często słuszność.
Do rozmawiających narzeczonych dolatywał coraz wyraźniej turkot młyna i ożywiał ciszę polną pulsem, bijącym porządnie i pożytecznie. Jerzy zwrócił rozmowę na ten przedmiot:
— Lubię od dzieciństwa nasz młyn. To niby bijące serce naszych włości.
— Serce?! — zaśmiała się Estella: — chyba żołądek?
Jerzego zastanowiła tak bardzo uwaga narzeczonej, że aż się zatrzymał, popatrzył na nią i otworzył usta:
— Wiesz, Stelli, że ty masz talent literacki.
— Gdzie tam! tylko zdrowy rozsądek. Lubię nazywać rzeczy po imieniu.
Jerzy zamilkł i rozważał w sobie, że liczyć mu się wypadnie z przenikliwością przyszłej żony. Ale go to nie trwożyło, bo grzechy jego prze-