Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/402

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   394   —

między twojem uczuciem a innem równem... Alem ja wiedziała, że tamten kocha inaczej... i podlej.
— Oskarżasz się, Anno, boś bardzo podniecona. Nie mogłaś wiedzieć.
— Mogłam... wiedziałam. Czułam, że to nikczemnik!
Nerwowa jej energia złamała się nagle. Z rozdzierającym płaczem upadła Anna do kolan Fabiusza.
Podniósł ją silnie i posadził na krześle; sam przypadł do jej kolan:
— Uspokój się, Anno! uspokój się, na miłość Boską! Pomówmy... wszak ja żyję... wszak jam ci całem sercem oddany!
— Nie, nie! ja nie chcę! ja nie mogę! jam już ciebie niegodna!
— Poczekajmy — jeszcze kochasz tamtego — poczekajmy, Anno!
— Nienawidzę go!
— A zatem?
— Fabiuszu! Ja ci tego nie wyznam! ja tego nie wymówię...
— Co?!... więc doszło do...?
Oleski powstał tak sprężyście, że odepchnął Annę, aż się zachwiała. Opuściła głowę, ręką drżącą broniąc się, jakby od blasku, lub od przewidywanego razu; potem zaczęła uporczywie, zajadle potakiwać:
— Tak, tak... doszło do tego... tak, tak...
Fabiusz załamał ręce: