Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   355   —

Niepokój od otrzymanych wiadomości równoważył się w sercu Romualda ze wzruszeniem zmysłowo-romantycznem. W życiu swem obowiązkowem i oszczędnem nie spotkał kobiety, zbliżającej się do ponęty Fernandy, nie zaznał nigdy mocy tak zaprawnego wina. Miłostki jego były skryte, dorywcze i tanie. Dzisiaj poznał pokusę przemożną, pokusę, o której we śnie tylko mógł marzyć.
Musiał opuścić salon pani de Sertonville, do którego zabłądził, i ruszać na dalszą kampanię. Poprosiwszy więc tylko o pozwolenie powrotu, wyszedł na ulicę, rozgrzany i lekki, zapominając na chwilę o swych niesmacznych obowiązkach.
— Ten Jerzy! ten Jerzy! co za zbrodniarz!... ale jaki szczęśliwiec!...
Szedł przez ulicę jak pijany, chwytając w nozdrza nowe dla niego wonie egzotyczne, zaglądając w oczy kobietom, wąchając własne ręce, na których pozostała pamiątka perfum Fernandy. I począł wątpić, czy mrówcza cnota chojnogórska jest właściwą dla niego drogą. W szerokiem życiu można także wiele czynić dobrego...
Ale miał w żyłach autentyczną krew Dubieńskich, posłuszną, choć burzliwą. Ten mocny sok krąży oddawna już w «Dębach» rodzinnych i, choć wykrzywia czasem konary w malownicze węzły, ostatecznie kształci je zawsze na pożytek i ozdobę pnia genealogicznego. Romuald był pożytecznym tego pnia konarem.