Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




XXX.

Nazajutrz po południu pani de Sertonville oglądała w swym salonie kartę wizytową z napisem: «Romuald hrabia Dubieński».
— Nie pan Dubieński, który bywał u mnie? — zapytała służącego.
— Nie, jakiś inny.
— W jakim wieku?
— Młody. Bardzo prosi, aby go pani hrabina przyjęła. Musiał przyjechać niedawno i z daleka. Surdut ma czarny jak sutannę.
— Dobrze już, dobrze... prosić.
Oddaliła się do sypalni.
Tymczasem do pachnącego saloniku wszedł Romuald Dubieński, uroczysty. Laskę i kapelusz trzymał w ręku. Stanął we środku pokoju.
Ponieważ pani nie zjawiła się natychmiast, gość miał czas rozejrzeć się po ścianach, przystrojonych świeżo i jasno, jak balowa suknia, zobaczyć w lustrze własną postać i stwierdzić, że jest równie dostojna, jak ujmująca.
— Nie zanadto powagi, aby nie spłoszyć ko-