Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   274   —

tę niebezpieczną osobę, wolę nie zapuszczać się w wyliczanie różnych szczegółów.
— Przecie najpierwsze domy tutaj ją przyjmują...
— Za grubą opłatą. A zresztą najpierwsze te domy nie są jeszcze przykładem dla nas.
Pani Granowska nie wiedziała co począć ze stanowczością Fabiusza, którego oceniła jednak niepodejrzaną szczerość. Czy pytać dalej? czy ująć się za sympatyczną Fernandą? czy poskromić śmiałość tego obcego człowieka, który »nas« zdaje się mieszać z »nim«?
Przedewszystkiem ją samą, rekonwalescentkę przyzwyczajoną, do pieszczenia się, drażniło przewidywanie jakiejś akcyi, jakichś rozporządzeń, wymagających nieprzyjemnych wysiłków energii.
— Jednak — chociaż oceniam pańskie intencye — zrozumieć nie mogę, dlaczego ta pani, spokojna, dobrze wychowana i szukająca oparcia z powodu swych nieszczęść, zasługuje na sąd tak surowy. Przytem — jesteśmy w Nizzy — to niby table d’hôtes w wagonie — rozmawia się z sąsiadami, póki się przy nich przypadkowo siedzi.
— Ale córka pani... spotkałem ją przed chwilą, w towarzystwie pięknej Fernandy na ulicy...
— Tak, wyszły stąd razem. Niech mi pan jednak coś powie, coś zacytuje pewnego, gdyż od plotek kobiety piękne nie są wolne...
Fabiusz namyślił się przez chwilę, co wybrać za »status causae« pani de Sertonville, o której