Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   259   —

— A ten nagły powrót z Rzymu? Miał mi go pan wytłómaczyć...
— Jeżeli wolno wobec uczuć świętych wspominać o uczuciach zdrożnych i żałosnych, powiem, żem zerwał wszystkie więzy, które mogły mię oddalać od pani. Cokolwiek stało na przeszkodzie, zdruzgotałem; com cenił w zaślepieniu, zanim poznałem panią, poświęciłem.
Ręką wykonał wielki zamach, jakby mieczem zgładzał coś lub kogoś ze świata. Pani Anna spojrzała mu w oczy i powtórzyła giest jego w mniejszych rozmiarach:
— Jednem słowem, zupełnie?
— Jakichże pani chce przysiąg?!
— Wierzę. A zatem jest pan wolny?
Ten zwrot znowu mniej się spodobał Jerzemu. Obliczył, że do mieszkania pani Oleskiej już niedaleko; ten czas postanowił zapełnić monologiem.
— Wolny... o ile człowiek, podległy, jak ja, namiętnościom, może być wolny. Wolny, o ile znowu nie zależę świadomie od cudzej woli, która jest dla mnie prawem, a zarazem zagadką. Nie będę udawał, że nie cenię swojej wolności; owszem, szukałem jej w życiu; starałem się wyzwolić od przemocy tradycyi, od tak zwanych przyrodzonych obowiązków, od szablonów, przygniatających rozwój osobistości. Przyznam się pani jeszcze do jednego: mam intuicyę losu, który mnie czeka; odczuwam czasem powiew mego przeznaczenia. A wtedy przestaję mieć wolną