Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   258   —

— ...Znowu obiad, fraki, pospolitość... I ci ludzie, którzy nam zamącą tak piękne wspomnienia! Niema na to rady — odpowiedziała pani Anna.
— Jest rada. Zjedzmy obiad we dwoje.
— To niepodobieństwo. Gdyby był Fabiusz...
— Czy pani nie może nigdy obejść się bez niego? Jak widzi pan, obchodzę się.
— Ale z wielką biedą?
— Nie... tylko z wyrzutami sumienia.
— Więc ja w niczem, nigdy nie mógłbym pana Oleskiego przy pani zastąpić?
— A czem pan jest dla mnie? Proszę mi raz to powiedzieć.
— Na tak wyraźne wyzwanie Jerzy, zamiast dać folgę tłumionym zapałom, zakłopotał się. Rzeczywiście, ta kobieta jest zbyt kategoryczna...
— Od pani zależy dać mi nazwę. Mogę być wszystkiem, czem pani być mi rozkaże. Sługą przecie jestem najwierniejszym.
— Sługą?... to się mówi. Zresztą ja nie szukam panowania... Ale najwierniejszym? tego już wcale nie rozumiem.
Jerzy pomyślał: »Dobry zwrot rozmowy!« — i od razu odzyskał potrzebny zapał.
— Tak jest: najwierniejszym. Żadnej myśli, żadnego zajęcia, żadnej ambicyi nie kładę na równi z pragnieniem oglądania pani, służenia jej i zasłużenia na jakiekolwiek względy.