Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   219   —

Książę Kobryński spojrzał na mur, zamyślony:
— Otrzeć się, czy się nie otrzeć? A gdyby to przyniosło wenę?...
Fabiusz szedł na czele, mniej wymowny dzisiaj, gdyż trudno było nieprzygotowanym wcale słuchaczom dać choćby pobieżne pojęcie o najbardziej zagmatwanym pomniku starej Romy. Spuścił więc z tonu i czując się zwyczajnym pokazywaczem ciekawości, był z siebie i z towarzystwa miernie zadowolony. Przeszkadzano mu przytem ciągle. Słuszka był w jowialnym humorze i dodawał swój lekki komentarz do wykładu Fabiusza:
— Moi kochani! Gdybym miał mniej do roboty w życiu bieżącem, przestudyowałbym te ruiny i dowiódłbym, że nawet Cezarowie nie mieli pojęcia o komforcie. Jak mieszkali naprzykład? Jak największe mrówki pośród mniejszych mrówek. Cóż to za rozkład pokojów?! Gdzież ubieralnie, gdzież łazienki?
— Jeżeli o to chodzi — odpowiedział Fabiusz — kąpiele rzymskie były większe, wytworniejsze i liczniejsze, niż za naszych czasów, a żadne miasto nowoczesne nie posiada tyle wody, ile jej miał Rzym starożytny. Rzym dzisiejszy posługuje się trzecią częścią tych wielkich wód, które płukały sztucznie starą Romę; niektóre akwedukty Cezarów jeszcze są czynne...
— Więc dobrze... Ale jak było z oświetle-