Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   178   —

pospólstwa, dzwonki tramwajów, alarmowe trąbki samochodów, otrząsnęły z dusz ich sny wielkie i porównały Rzym z każdą stolicą europejską.
Olescy mieli już zwyczaj jadać obiad we dwoje w restauracyi; próbowali kilku miejscowych kuchni, a że wszystkie były złe, przenosili się codzień do innej. Tego dnia pani Anna oświadczyła, że chce jeść obiad w hotelu Kwirynału.
— Znam i Kwirynał — rzekł Fabiusz. — Płaci się tam drogo, i panuje styl, którego nie lubię: zbiera się w sali arystokracya żołądka, najniższa z istniejących po wszystkie czasy. Sama zobaczysz.
— Ale może dadzą dobre mięso i bez pomidorowego sosu. Raz spróbować nie szkodzi.
Fabiusz odwiózł więc panią Annę do hotelu Londyńskiego, gdzie mieszkała, a sam poszedł się przebrać do swego mieszkania w innym hotelu poblizkim. Do Kwirynału trzeba było się trochę przystroić, aby nie odróżniać się od innych gości.
Pani Anna wchodziła na schody sama, powoli, myśląc o różnych rzeczach rzymskich i dawniejszych. Rzym ją zajmował, kołysał, przenosił w piękne dziedziny myśli, nie zapełniał jednak całkowicie próżni, którą czuła w sercu od czasu wyjazdu z Nizzy. Fabiusz był jej światłem, wybornem towarzystwem i coraz bardziej, czuła to dobrze, stawał się jej własnością. I ona go ceniła coraz bardziej. Pragnęłaby tylko widzieć go cza-