Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   154   —

na to zapytanie i wcale się go nie bał; obawiał się zaś indagacyi co do innej kobiety. Obmyślił odrazu plan działania wobec siostry.
— Pani de Sertonville jest osobą rzadką, tajemniczą. Twoja wątpliwość jest i moją wątpliwością, a nawet, przyznam ci się, cierpieniem i nocną zmorą. Odrazu, gdym tu przyjechał, zajęła mnie ta postać bolesna i wspaniała.
— Kochasz ją jeszcze?
— Co chcesz przez to powiedzieć? — odparł Jerzy, wyniośle podnosząc głowę.
— O, nie wyzywam konfidencyi, rozumiem cię, mój szlachetny Jerzy!
— Nie rozumiesz. Mnie kobiety zajmują z wielu względów, których może nie oceniasz. Mam najprzód pretensyę, że umiem grać na tych arfach, któremi są dusze kobiece, i dobywać z nich tony piękniejsze, czystsze od nich samych. Budzę w nich zapomniane drzemiące szlachetności.
— Jak pięknie mówisz! Ile z nas nie doczeka się nigdy w życiu takiego mistrza-poety... Ale powiedz: czy pani de Sertonville nie jest trochę lekkomyślna? czy nie naraża na wydatki?
Jerzył odkładając na bok lirę, westchnął głęboko. Potem wpadł w zadumę, potem w rozdrażnienie:
— Ach, nie wiem... Na jakie wydatki?... Ma wadę, że lubi grać i zawsze przegrywa. Może Władzio grał z nią do spółki?
Terenia mrugnęła kilka razy i wyprostowała