Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   118   —

— Jest trochę i tego wrażenia — ciągnął Jerzy spokojnie, jak gdyby miał wiele czasu przed sobą — ale właśnie arcy ciekawy jest ten obraz bez ludzi, ten aparat bez...
— Jerzy! nie pozuj przede mną! to nie po bratersku.
— Skoro nie chcesz słuchać, przestanę.
Kobryński kręcił się: miał jeszcze coś do powiedzenia szwagrowi. Założył monokl i patrząc na paznogcie, odezwał się:
— Czy Terenia mówiła ci, że wczoraj otrzymaliśmy dla ciebie pieniądze z Chojnogóry? Nam to zawdzięczasz, bośmy dali świadectwo o twoich lepszych dyspozycyach.
— Bardzo dziękuję. A gdzież te pieniądze?
— Widzisz, Jerzy... chciałem cię prosić, abyś mi co możesz na parę dni pożyczył. Zgrałem się. Jutro ci oddam.
— Mój Władziu! mam długi... Czy przysłano za cały kwartał?
— Tak, 3.000 rubli, około 8.000 franków. Ale wczoraj zabrałem te pieniądze do klubu, niby na wenę. I przegrałem. Naturalnie, masz je u mnie. Tylko właśnie proszę cię, abyś trochę poczekał, najwyżej tydzień.
Jerzy spochmurniał, wiedział bowiem, że książę Kobryński odznaczał się zasadniczą niesłownością w sprawach pieniężnych. Nazywało się to, że Władzio jest niepoczytalny«.
— Daj choć 4.000. Potrzebuję ich natychmiast.