Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   100   —

— W willi naszej na Promenade des Anglais, o kilkaset kroków od pani.
Tak płynęła rozmowa, a przestrzeń od Villefranche do Nizzy skracała się szybko, gdyż pani Oleska szła sporym krokiem, dając wrażenie, że albo jej wysoka i kształtna postać jest bardzo lekka, albo mięśnie, ktore ją poruszają, wybornie i estetycznie pełnią swe przeznaczenie. Silniejszy dzisiaj powiew od morza łagodził upał promieni słonecznych; po niebie przepływały zresztą rzadkie chmurki, od których szafir morza płowiał i plamił się, to znów się roziskrzał tak silnie, że piesza drużyna przymrużała oczy i osłaniała je czem mogła. A pani Oleska szła ciągle równym krokiem, z równym rumieńcem na białej twarzy, który dowodził, że suknia, choć tak ładnie leży, jest luźna w pasie i wygodna.
Mężczyźni oceniali coraz bardziej, że prawdziwy a nieznany dotąd klejnot zjawił się na wielkiej wystawie sezonowej. Im więcej mówiła, im dalej szła, tem bardziej zajmowała sobą. Gdy podeszli pod wzgórek na szosie, a pani Anna nie dała po sobie poznać zmęczenia, Słuszka zatrzymał się, załamał ręce i zawołał:
Quelle marcheuse!
— O! o! — bąknął d’Anjorrant, udając zgorszenie.
Porozumieli się między sobą tajemniczym półuśmiechem, który znikł im z twarzy, gdy pani