Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   97   —

rant: — wrócimy piechotą do Nizzy. W takim kraju nie chodzić piechotą, to wstyd.
Panie zaprotestowały. Iść przez brudne uliczki Villefranche, a potem przez zakurzoną szosę? A przytem wiatr dzisiaj. A przytem nie mają grubych trzewików.
Większa część towarzystwa wsiadła więc do samochodu i do dwóch powozów. Przy pani Oleskiej pozostali, obok Fabiusza: d’Anjorrant, Słuszka i Dubieński.
— Utworzymy pani honorową eskortę — rzekł margrabia i zabrał się sprężyście do marszu.
Okazało się, że pani Oleska wyniosła się z Cannes i mieszka od kilku dni w Nizzy, na boulevard Gambetta pod platanami. Mieszka tam z córeczką i starszą damą do towarzystwa. Fabiusz pozostał w Antibes.
— Cannes takie smutne miasto — tłómaczyła się pani Anna! — tyle tam wózków z chorymi, taki szpitalny spokój i obojętność dla pięknego kraju... Ja lubię życie.
— Nic od życia lepszego dotąd nie wymyślono odpowiedział d’Anjorrant. Jeżeli pani zechce, będziemy przewodnikami i nie najgorszymi. Mamy w ręku wszystkie bilety wejścia, jakich tylko pani zapragnie.
Na podobieństwo osób panujących d’Anjorrant używał liczby mnogiej, mówiąc wyłącznie o sobie, lecz czynił to nie dla majestatu, tylko przez