Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   86   —

kład, myślisz o szlachcie, posiadającej wielkie obszary ziemi w oddalonych od kolei okolicach.
— Szlachta, czy nie szlachta — odparł Andrzej twardniejącym nieco głosem — więksi właściciele ziemscy są głównymi przedstawicielami narodu, a ich dobrobyt obchodzi całe społeczeństwo.
Helle spojrzał Zbarazkiemu po raz pierwszy prosto w oczy; wydawał się teraz młodszym i gotowym do walki. Rzekł:
— Pogląd pański podlega dyskusyi. Nie wiem dlaczego więksi właściciele ziemscy, a nie miejscy, mają być głównymi przedstawicielami narodu? Nie wiem także, jak pan nazywasz liczebnie przeważną masę drobnych właścicieli i ludność bezziemną, zgromadzoną głównie w miastach? Czy praca tych innych i dla tych innych, czy ich dobrobyt nie obchodzi społeczeństwa?
Andrzej poczuł się odrazu śmiertelnie znudzonym. Mówił już bez najmniejszego przekonania, byle skończyć:
— Wchodzimy, panie... prezesie na ślizkie drogi. Bardzo pragnąłbym nie spierać się z panem Skoro pan odmawia swego udziału, to misya moja skończona.
— Za pozwoleniem — tłómaczę się. Najprzód kto ten interes będzie prowadził? Kto tu będzie robotnikiem około sprawy?
— Techniczną stronę obmyślił i zaprojektował pan Jan Dołęga.
— Dołęga? — a tak, wiem. To dobrze, ale nie