Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   354   —

— Jam gotowa... gotowam uczynić wszystko, co pan rozkaże.
Uśmiech nagły i gorący przeistoczył twarz księżniczki roztulił usta, rozpromienił oczy niezmierną słodyczą i ponętą. Dołęga nie omylił się co do znaczenia tych słów; zrozumiał, że serce to proste nie szuka wykrętów, oddaje się z zaufaniem jemu i pyta o los swój. Poczuł na razie wielką wdzięczność dla Halszki.
— Moja najdroższa pani! Ta chwila nagradza mi wszystkie cierpienia.
Ośmielona, poczęła mówić wyraźniej:
— Jam nie rozumiała, co czynię, miesiąc temu. Nie było pana przy mnie — i nie rozumiałam. Ale kiedy mi powiedzieli, że pan taki chory, poczułam, że to moja wina. Prawda?... Modliłam się za pana ciągle i obiecałam sobie, że jeżeli pan wyzdrowieje i pamięta o mnie, to ja...
Zatrzymała się i zadrgały jej powieki. Jan przerwał:
— Już mnie Bóg ocalił, pewnie na prośbę pani. Już zdrów jestem i silny, i gotów pójść w drogę, która mi przeznaczona. Już nawet szczęśliwy jestem, z łaski pani, boś mi powróciła wiarę, że są piękne dusze wśród ludzi — choćby jedna tylko.
— Pamiętał pan o mnie ciągle? I tak, jak dawniej?
— Pamiętać będę całe życie.
Halszka w stała i uroczystym wyrazem twarzy