Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   339   —

mojej pracy. Co za rozkosz czuć w sobie dobrą moc, a naokoło siebie to powietrze czyste, lekkie, przychylne memu działaniu.
Skinienie przewodnika dało mu znać, że pora zacząć.
— Pora! — zbudzili się ludzie około mnie i dążą do pracy w ordynku niby wojskowym.
Oto Zbarazcy prowadzą swoje zastępy w białych, bronzowych i siwych sukmanach; oto Helle prowadzi inne szeregi, w skórzanych fartuchach, ze strzyżonemi wąsami, o twarzach okopconych dymem warsztatów. Obok Hellego kto idzie, ze staroświecka przybrany, z foliałem w ręku? Oczywiście — to Jan Dekiert, jego powinowaty, poprzednik i doradca.
Naprzód, dobrzy ludzie! Wszystko przygotowane: na tej wielkiej roztoczonej przed wami karcie nowe drogi już wytknąłem. Patrzcie, jak zbiegają się do miast, jak zbliżają oddalenia, prostują kierunki. Te kanały, gdy osuszą błota, ile nowej bogatej ziemi! No, poczynajcie z Hogiem! Ja tu z przewodnikiem kieruję waszą robotą, mam plany, mam przedziwne narzędzia do porozumiewania się z wami, gdy się oddalicie na dziesiątki mil, idąc za waszą dzielną łopatą, za mocnym młotem. Wy sami wiecie zresztą co robić — spojrzyjcie tylko w serca wasze. Tak, zgodnie, ławą, naprzód!...
Ojcze, jacy my liczni, silni! Patrz, jak te drogi rosną za rzeszą robotników, jakby je siła wewnętrzna ziemi wyrzucała na wierzch i pchała