Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   325   —

— Biedne, zagłuszone, stracone serce!
Halszka spowiadała się dalej nieuczonym i osobistym stylem:
»Teraz kiedy rozmawiałam z Adamem, stawał mi pan przed oczyma — i nie mogłam sobie dać rady. Wmawiali we mnie, że to doskonała partya, mnie to nie rozczula. Jednak to niezły człowiek. Kazałam mu raz dać na pogorzelców, którzy przyszli, a on zapytał ile, odpowiedziałam: tysiąc rubli. Dał zaraz. A znowu kiedyś ——— (przekreślone). Nie chcę już o nim mówić, tylko czuję, że go pan nie lubi, więc chciałabym wytłómaczyć, że on możliwy, bo dobry i wszystko dla mnie zrobi. Ja sama doprawdy nie wiem, co się we mnie dzieje. Namawiali mnie i zgodziłam się nareszcie. Czy to koniecznie męża trzeba kochać?«
»Żeby pan tu był, wytłómaczyłby mi dopiero, co ja czuję«.
»Przebyłam najsmutniejsze dni w mojem życiu tego lata po pańskim wyjeździe. Dotąd miałam życie proste i wesołe, a teraz wszystko mi się wydaje smutnem i wyrachowanem. Gdzie tylko spojrzę, widzę, że nie można iść za uczuciem, że to się tylko w książkach przytrafia. Rodzice bardzo się cieszą z moich zaręczyn, są przekonani, że to się stało dobrze i szczęśliwie; aż się dziwię i myślę, że tak się widać układają u nas dobrane małżeństwa«.
»Wiem, że się listów nie pisze do obcych,