Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   300   —

taką młodą nadzieję przed sobą, niby przedłużenie własnego życia, które się już pochyla...
Oczekując jakiegoś odgłosu tych pochwał, a nie słysząc nic, Zawiejski dostał pierwsze ostrzeżenie i zaniepokoił się. Pomyślał jednak, że Helle jest gburem, i mówił dalej:
— Człowiek to już wytrawny, chociaż młody. Ale w pewnych kwestyach życiowych, wymagających doświadczenia za młodych powinni myśleć starsi, miarkować ich zapały, chyba, że te zapały są zupełnie dobrze i zacnie skierowane, wtedy je popierać...
— Zapewne, zapewne.
— Czy pan nie jest mego zdania, panie prezesie?
— Owszem. Chodzi panu o jakieś zamiary syna, w których ja mógłbym być pomocny? — zapytał Helle dobrodusznie.
Zawiejski zmiarkował tym razem, że Helle nie chce zrozumieć, więc albo pragnie uniknąć tej materyi, albo doprowadzić do otwartego wyznania, a wtedy... co? czyżby śmiał odmówić?! Pot zaczął występować Norbertowi na łysinę. Uśmiechną! się jednak.
— Tak rzadko się widujemy, że nie przywykliśmy do siebie naw zajem i nie zupełnie dobrze, że tak powiem, pasują do siebie nasze sposoby wyrażania się. Przyszedłem, nie powiem bez powodu, na gawędkę z panem, której dawno pragnąłem, licząc na przyjaźń pańską, na stosunki z moim