Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   291   —

nadzieję, żeś i ty o tem pomyślał. Czy czujesz w sobie odwagę dostateczną, aby ożenić się z mieszczanką, dać jej nasze nazwisko, uczynić z niej matkę naszych przyszłych pokoleń? Idee szlacheckie nazywają dzisiaj przesądami, jednak wierzaj mi, że jest to najlepsza spuścizna moralna, którą po ojcach naszych dziedziczymy, i nie byle co warta.
Hektor patrzył chwilę na ojca, aby się przekonać, czy nie żartuje. Ale twarz pana Norberta była arcykapłańska; więc choć Hektor wiedział równie dobrze, jak jego ojciec, że szlachectwo Zawiejskich ograniczało się zaledwie do paru wstecz pokoleń, których różnicę od innych stanów trzeba było jeszcze mozolnie popierać dowodami, zrozumiał, że to nie żart, jeno wskazówka, z jakiego tonu traktować należy związek z Heliami. Skłonił głowę i odrzekł z przejęciem:
— Czuję tę odwagę, papo. Zdaje mi się też, że panna Marya rozumie, do jakiej rodziny wstępuje i potrafi uszanować nasze tradycye.
— Daj Boże! — odrzekł Norbert, wznosząc oczy.
Nastała chwila milczenia. Syn spoglądał na ojca i myślał, że wolałby się dowiedzieć, ile dostanie pieniędzy w razie dojścia małżeństwa do skutku, niż mówić o fałszywych tradycyach Zawiejskich, które już zbadał do gruntu, a zatem wiedział, że oprócz świeżych pieniędzy i cudzych haseł w tych tradycyach nic się nie mieściło.
Ale pan Norbert myślał już o czem innem: